Gdzie dwóch się bije o Urząd Prezydenta Polski – tam media wygrywają. Takiego zaangażowania stacji telewizyjnych, mediów społecznościowych, rozgłośni radiowych oraz prasy w kampanię obu kandydatów, rywalizujących o najważniejszą funkcję w państwie, jeszcze nie było. Właściciele imperiów medialnych, a nawet małych portali, użyli wszystkich sił i środków, żeby wesprzeć rywalizujących polityków. To była największe medialne show w historii Polski. O wynikach wyborów 2020 nie przesądziły rozmowy programowe na ograniczonych z powodu koronawirusa wiecach, ale wyjątkowo emocjonalny przekaz w mass mediach.
To wina dziennikarzy
Sztabowcy PO i PiS wzajemnie oskarżają się o zatrudnienie do kampanii prezydenckiej dziennikarzy, pracujących na co dzień w konkurencyjnych mediach – publicznych i prywatnych. Tej prawdy nie da się już ukryć w żaden sposób. Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć jak bardzo dobrze ma się w Polsce propaganda. Sterowanie emocjami wyborców, nieustanne pozyskiwanie partyjnych zwolenników i bardzo ostre krytykowanie/atakowanie przeciwników, nachalne wpajanie pożądanych przekonań, manipulowanie faktami, odstrasza od oglądania i czytania największych stacji telewizyjnych i portali internetowych. Ta wyniszczająca wymiana polityczno-medialnych ciosów, przebiła nawet pokazy krwawych walk w klatkach z gatunku MMA.
Miliony odbiorców i miliony na wyborczy przekaz
Wielomiesięczna kampania prezydencka, podgrzewana w mediach od rana do wieczora, pochłonęła miliony złotych. Koszt realizacji, montażu, emisji programów, spotów, relacji na żywo z wieców, objazdówek, konferencji prasowych, debat jednoosobowych – to wydatki budżetowane w setkach tysięcy złotych. Machina medialna kręci się, a politycy oczekują efektów. Widownia liczona w milionach osób, daje satysfakcję, ale tu o remisie nie może być mowy. Forma przekazu stała się tak zaangażowana, że zapomnieliśmy o odróżnianiu, informacji od komentarza, publicystyki od relacji, wypowiedzi eksperckich od głosów poparcia itd. Wielu dziennikarzy przekroczyło wszystkie granice zawodowe, stając się rzecznikami i sztabowcami rywalizujących obozów partyjnych. Słowem, gestem i mimiką jednoznacznie opowiadając się za jednym lub drugim kandydatem. Za hasłem – wymuszony pluralizm medialny – ukryto wszystko to, co kiedyś nazywano obiektywizmem, bezstronnością, prawem do wyrobienia własnej opinii.
Niezgoda na antenie
Media w roli mediatora – zaraz po tym jak opadł kurz bitewny, dziennikarze chętnie podchwycili wątek politycznego pojednania przed obiektywami kamer. Wystarczyło jednak obejrzeć kilka audycji podsumowujących kampanię wyborczą, w różnych stacjach telewizyjnych i radiowych (te także realizują audycje wykorzystując przekaz wideo), aby przekonać się, że nie obejdzie się bez konfliktu i wymiany złośliwości. Konflikt i konfrontacja były głównymi elementami scenariuszy programów i audycji – na razie nie wiadomo czym je zastąpić.
Nie ma odwrotu
Tak bardzo zaangażowani politycznie dziennikarze i tak bardzo zaangażowane partyjne media, nie mogą nagle zrezygnować z dotychczasowej narracji. Straszenie likwidacją TVPInfo, zamykaniem do więzienia niektórych dziennikarzy z jednej strony, z drugiej strony zarzuty o antypolskość i sprzyjanie zagranicznym interesom oraz wpływowym międzynarodowym instytucjom, kierowane pod adresem dziennikarzy pracujących dla koncernu Ringier Axel Springer czy TVN. Tego nie da się pogodzić. Na rynku medialnym w Polsce panuje wielki chaos. Zapowiedzi porządkowania i repolonizacji to znów domena polityków. Środowisko twórców, najprawdopodobniej przeczeka do kolejnych wyborów, a potem się zobaczy. Najbliższa powtórka z rozrywki już za trzy lata.
